piątek, 27 kwietnia 2018

Historia pewnego bukietu i przepis na pyszny ślub

- Cześć Asiu, mamy mały problem, P. zapomniała zabrać z agroturystyki bukietu ... Jesteśmy w drodze do kościoła ... Masz jakiś pomysł ?
Tę rozmowę z M., Panem Młodym, zapamiętam na długo. To był pierwszy moment w mojej "ślubnej" karierze, kiedy musiałam zachować zimną krew.  Pomyślicie sobie, że bukiet to przecież nic takiego, bez niego ślub się odbędzie. Dokładnie tak ! To jest akurat jedynie piękny dodatek. Nawet P., Panna Młoda, była takiego samego zdania, ale jakoś nie dawało mi to spokoju. Na miejscu była ze mną Małgorzata z ProArte, która zajmowała się również wystrojem kościoła. Szybki rzut oka na pięknie ułożoną dekorację. No cóż, peonii, z których zrobiony był "zapomniany" bukiet już nie było. Wprawdzie pojawiły się w wystroju kościoła, ale nie można było ich użyć, były zbyt krótkie. W ogrodzie sąsiadującym z kościołem żadnych kwiatów. A potwornie lejący deszcz, nie ułatwiał nam zadania. Lekko nerwowa atmosfera, bo czas przecież nie zatrzymał się w miejscu... Korowód weselny w drodze ! W tym momencie otwierają się drzwi kościoła. Widzę "wchodzące" kwiaty :) No cóż, jak się później okazało, Chrzestny M., miał ten bukiet tylko przez chwilę :) 
W przeciągu kilku minut, dzięki nieocenionej inwencji Małgorzaty, powstał najpiękniej pachnący bukiet ever ! Róże, rozmaryn i szałwia prosto z krzaka. Reszta poszła już, nomen omen, jak z płatka...

Teraz, swoje wspomnienia ze ślubu w Toskanii, opowiedzą Wam, główni bohaterowie - P&M.


O tym, że ślub jest jednym z najfajniejszych i wyjątkowych dni w życiu, a zwłaszcza w Toskanii napisało już wiele Par przed nami. I mają racją! – włączasz „czas włoski” i świat wygląda inaczej. Nie ma pośpiechu, nie ma tysiąca pytań czy dobrze, czy wszyscy zadowoleni, po prostu cieszycie się chwilą i sobą. No i wszystkim tym co Was otacza, to co zobaczycie i czego zasmakujecie.

Skoro myślicie o takim ślubie to znaczy, że chcecie to zrobić trochę inaczej, może męczy was „polska tradycja”, może chcecie kameralnie i po prostu chcecie bez wielkiego „bum” . Napiszemy Wam trochę inaczej niż wszyscy, nie jak było – to napiszą inne szczęśliwe Pary – ale jak do tego się zabrać i jak się do tego przygotować.

My pomyśleliśmy o tym dość spontanicznie gdzieś między Bożym Narodzeniem a Sylwestrem. Dwa kierunki chodziły nam po głowie, ale padło na Włochy. Znaleźliśmy kontakt do Joanny, pierwsze maile, potem dłuższa rozmowa i generalnie wiedzieliśmy, ze TAK i wybraliśmy datę na koniec kwietnia - była połowa stycznia. Załatwianie dokumentów cywilnych zajęło około 2 tygodni i to było akurat proste. Dokumenty kościelne to inna rzeczywistość i czasoprzestrzeń, na to trzeba czasu  :) nam to zajęło miesiąc …a w między czasie zakomunikowaliśmy najbliższej rodzinie naszą decyzję i żeby zarezerwowali termin. Dokumenty wysłaliśmy do Włoch i resztą zajęła się Joanna. Potem szybko wybraliśmy miejsce i kościół, wszystko co na miejscu chcieliśmy mieć przygotowane, w tym wystrój kościoła i menu na kolację weselną. Gdyby nie pewne problemy z dokumentacją, a właściwie polskimi znakami w alfabecie i mała nerwówka na koniec to na spokojnie trzeba liczyć 2 – 2,5 miesiąca. Przez ten cały czas Joanna trzymała rękę na pulsie i prowadziła nas „za rączkę” przez arkana włoskiej biurokracji. A potem?

A potem przyjazd na miejsce, cieszenie się pogodą, słońcem, jedzeniem, widokiem z tarasu na Florencję i okoliczne wzgórza. No i ślubem oczywiście, przed którym na pół godziny przed rozpętała się prawdziwa ulewa, świata nie było widać. Ale to akurat na szczęście, we Włoszech mówią „Sposa bagnata, sposa fortunate - Panna młoda, która zmoknie to szczęśliwa panna młoda”. I jak przez całe 2 dni poprzedzające była klasyczna sielanka tak nagle w przelocie do auta umknął nam bukiet ślubny. Na szczęście jeden telefon do Joanny, która już była na miejscu, i temat w ciągu 20 min został ogarnięty przy pomocy Chrzestnego, który użyczył swojego bukietu :). Zawsze coś musie przecież się wydarzyć na ślubie, prawda?! :)

Wszystko wyszło tak jak chcieliśmy, po włosku, z czasem na wszystko, bez pospiechu, bez stresu i pysznie! Ku naszemu zdziwieniu nawet rodzina się do tego dostosowała i atmosfera pachniała wakacjami ze ślubem. Takie dolce far niente! Przez ten cały czas Joanna była zawsze dla na dostępna pod telefonem, mailem, Facebookiem i w Polsce i na miejscu. Dyskretnie z boku, ale zawsze z pomocą jeśli jej potrzebowaliśmy. Dziękujemy :)


Wystarczy, że będziecie się cieszyć prostymi rzeczami, które daje Wam Toskania: słońce, pyszne jedzenie, otoczenie, widoki oraz wino :) Tak naprawdę więcej nie potrzeba, by uczynić swój ślub wyjątkowym.

P&M








Kochani P&M, 
dziękuję Wam bardzo za piękne słowa, 
za Waszą wyrozumiałość i 
wspamniałą współpracę. 
Niech Wam się szczęści, 
Joanna


Bukiet i dekoracje florystyczne : ProArte
Zdjęcia dzięki uprzejmości ProArte

ps. Tutuł posta nadany przez P&M


wtorek, 24 kwietnia 2018

Być czy miedź

Kilka dni temu, moja znajoma wspomniała o małym rodzinnym warsztacie w miejscowości Pescia, gdzie wyrabiane są m.in. przedmioty codziennego użytku. Nie byle jakie, bo z miedzi. Ona akurat jechała tam po blachę, do pieczenia popularnej w Toskanii cecina. Przy okazji narobiła mi smaku na cecinę, ale chyba jeszcze bardziej na sam sklep. I tak od słów do czynów. Pojechałam dziś, ode mnie to tylko 25 min jazdy samochodem.
Dojechałam bez problemu, zaparkowałam i weszłam ... i miałam okazję przeżyć to, co przeżyły dzieci, odnajdując tajemnicze przejście w szafie, do krainy Narnii.
Z przekroczeniem progu drzwi wejściowych do warsztatu, znalazłam się w zupełnie innym świecie. 


Od tego momentu zapach metalu, tłuszczu, staroci i ciężkiej pracy, towarzyszył mi przez kolejne minuty. 








Mam wrażenie, że w tym miejscu czas się zatrzymał. 


Byłam zaślepiona lśniącą zewsząd miedzią. 








Obsługiwała mnie, a raczej powinnam powiedzieć gościła, córka właściciela. Pani, na oko 70latka (chociaż akurat we Włoszech określenie wieku jest bardzo trudne, równie dobrze mogła mieć sporo więcej), wprowadziła mnie w miedziane meandra. 
Ostatni raz, chodziałam z tak otwartą buzią w 1983 roku. Pamiętam to dobrze, bo był to mój pierwszy wyjazd do Włoch i pierwszy przystanek autbusowy po przekroczeniu granicy. A na myśli mam, moje pierwsze wejście do Autogrilla :)
Warsztat mieści się w zdekonsekrowanej kaplicy z ok. 1600 roku. Osobiście nie lubię zagospodarowania byłych kościołów, ale z drugiej strony lepiej taki porządny warsztat niż restauracja czy dyskoteka. 
Zakład mieści się tu nieprzerwanie od 1959 roku. 







Miałam przyjemność poznać również właściciela, który nadal pracuje. Jak inaczej ! Nawet nie śmiem zgadywać ile Pan ma lat ! Nadal pełen wigoru, z błyskiem w oku kręcił się po sklepie i wydawał polecenia wnukowi, który przedłożył rodzinny biznes nad dwa fakultety i dobrze zapowiadającą się pracę w Mediolanie.







Powiem tak, w tym magicznym miejscu, powiedzenie „być czy mieć” nabiera zupełnie innego wymiaru. Wygrywa absolutnie - mieć miedź !! 
Andrea jeszcze o tym nie wie, ale przywiozłam do domu kolejny (7 zresztą) scolapasta czyli durszlak. Wytłumaczyłam sobie, że czego jak czego, ale tego naczynia nie może zabraknąć w prawdziwym włoskim domu 







poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Po drugiej stronie

Nie ukrywam, że widząc swoje warsztatowe grupy, tą Waszą ciekawość, chęć poznania i nauczenia się czegoś nowego, sama mam ochotę, chociaż przez chwilę być po drugiej stronie. Nie jako organizator, ale uczestnik. 
Ze względu na przeróżne okoliczności nie mogę sobie pozwolić na dłuższy wypad, ale na parę godzin, czemu nie ? 
Kilka tygodni temu nadarzyła się taka okazja. Do Pistoi, na poprowadzenie kilkugodzinnego kursu kulinarnego, przyjechała znana toskańska foodblogerka i autorka wieku książek kulinarnych. Rodowita Włoszka z Toskanii, żeby nikt nie miał wątpliowści 🙂
Moi szefowie kuchni to też Toskańczycy, zawsze to podkreślam. Prawdę mówiąc nie chciałabym żeby polskich dań w Polsce, uczył mnie Włoch.

Wracając do kursu w którym brałam udział. 
Otóż tematem przewodnim zajęć był makaron.
Zrobiliśmy makaron jajeczny (toskański) który wykorzystany był do lasagne i tortelli jak również pici (tylko mąka z wodą), które zjedliśmy z toskańskim sosem ragù.

Miła atmosfera, ciekawi ludzie, wymiana ciekawostek i przepisów, na codzień strzeżonych w rodzinnych sejfach !
Kuchnia i wspólne gotowanie łączy ! 
Sztuka kulinarna staje się nowym międzynarodowym językiem. Fenomen toskańskiej kuchni, na kilka godzin skrzyżował drogi Niemki, Amerykanki, Polki i 5 Włoszek i jednego Włocha. Na 9 uczestników to spory odsetek cudzoziemców , prawda ?
Teraz pewnie zastanawiacie się dlaczego, ja, organizatorka warsztatów, same się na nie zapisałam ?
Nie żebym nie umiała gotować, chociaż jeszcze przede mną wiele nauki, nie żebym nie miała co zrobić z wolnym czasem, bo tego ciagle jak na lekarstwo.. po prostu zainwestowałam w siebie 😉

To, że od 5 lat organizuję w Toskanii warsztaty kulinarne nie znaczy, że wszystko wiem o toskańskim gotowaniu i że nic mnie już nie zaskoczy. Doszłam do wniosku, że im bardziej zagłębiam się w tym temacie, tym bardziej mnie wciąga. Historia kuchni, ewolucja dań, różnorodność tych samych potraw. Mogłabym tak godzinami...
Oprócz nowych ciekawych przepisów, poznania interesujących ludzi, mam możliwość podpatrzenia organizatorów. Takie obserwacje bardzo mi pomagają, inspirują...

Dodam, że za miesiąc ruszają kolejne warsztaty kulinarne z VisiToscana. Nie zdążyłam nawet ogłosić terminu, a miejsca już były wyprzedane. Wiem, że uczestnicy, podobnie jak ja, już przebierają nogami 😉