środa, 30 września 2015

wtorek, 8 września 2015

Pitigliano


Jak zapewne pamiętacie, w lipcu, wybraliśmy się na weekend, który zaczęliśmy od przejazdu Volterraną. Zrealizowaliśmy zaległy prezent ślubny - bon na nocleg w dowolnym zakątu Włoch. Pomysłów mieliśmy wiele, ale nie chcieliśmy spędzić całego dnia w samochodzie. Doszliśmy do wniosku, że nie będziemy się wygłupiać i ostatecznie wybór padł na ... Toskanię. Szewc nie może chodzić bez butów :)

Kierunek - Marina di Grosseto. 

Nie ustaliśmy właściwie żadnej trasy, bo z góry zakładaliśmy szereg zmian :) Wiadomo, często bywa tak, że coś przyciągnie naszą uwagę i szybko skręcamy. Znam ten dyskomfort, że zwiedzając coś przypadkowego, krążę myślami wokół naszego punktu zaznaczonego na mapie. A tak, carpe diem ! Widzimy to co chcemy, jemy w miejscu, w którym poczujemy głód. Jednym słowem pełen luz. No i z tylnego siedzenia, nie było słychać naszego ulubionego pytania : kiedy będziemy na miejscu ?
W poprzednim wpisie opowiedziałam Wam o początku naszej wyprawy, dziś o jej zakończeniu.
Ostatnim etapem naszej toskańskiej podróży było Pitigliano.
Jadąc od Grosseto, zatrzymując się to tu, to tam, w pewnym momencie straciłam orientację gdzie jesteśmy i ile zostało nam jeszcze do celu. Zajęta rozmową, robieniem zdjęć i zapisywaniem swoich przemyśleń, w pewnym momencie na bardzo ostrym zakręcie, zauważyłam stojących ludzi z tabletami, telefonami i aparatami. Co oni tak fotografują z otwartymi buziami ??? No i zobaczyłam – Pitigliano. Wydałam jedynie jęk zachwytu.

 

 
Zawsze czekam na ten moment i zawsze go przeoczę. Pojawia się tak nagle. A może to moje subiektywne odczucie ?



Pitigliano, widziane z oddali, sprawia wrażenie wyrzeźbionego w ogromnej skale tufowej. Nie będę opisywała zabytków miasta i jego barwnych losów, bo informacje te znajdziecie w dobrych przewodnikach. Dodam tylko, że zwiedzania jest na dobrych parę godzin !

Miasteczko zastaliśmy w porze, kiedy zaczynało przygotowywać się do popołudniowej drzemki. W ostatniej czynnej restauracji właścicielka, przeprosiła nas, że nie może zaproponować nam ciepłego dania, bo kucharz poszedł już do domu, ale z chęcią przygotowała nam to, co była w stanie zrobić sama. Andrei zrobiła wielką kanapkę z finocchiona (rodzaj toskańskiego salami z ziarnami kopru włoskiego), a mi z salami z dzika z truflami. Dawno nie jadłam takich pyszności ! Pałaszując i popijając wino, rozglądaliśmy się po placu. Z każdą minutą turystów ubywało, rozchodzili się do swoich samochodów, kontynuując podbój Toskanii. Ostatni mieszkańcy pośpiesznie przemykali do domów. Koty nawet do nich nie doszły i padły tam gdzie stały. Słychać było jedynie zamykanie okiennic i dzwon na wieży kościelnej, który wybił trzecią.




My, jedyni turyści, wyruszyliśmy na podbój miasteczka. Chociaż będąc 2 i pół godziny drogi od domu, już nie umiem być turystką w 100%. Zresztą w towarzystwie Italiano DOC wszystko jest jakby to powiedzieć, bardziej swojskie. No i ja z każdym mijającym rokiem, głębiej zapuszczam tu swoje korzenie. Ale pierwotny zachwyt pozostał !
















 
Rozpływaliśmy się nad każdym zakątkiem, wzdychaliśmy i pstrykaliśmy zdjęcia. Muszę jednak dodać, że każdy z nas widzi tą samą rzecz na swój sposób. Ja oczami oczarowanej pięknem Toskanii  - Polki, a Andrea oczami Włocha znającego realia życia w tym kraju.  Na pewno pytacie się co mam na myśli ? W samym tylko Pitigliano naliczyłam ich kilka.
 
----
Ja : Ałaaaa jak pięknie !!!
Andrea: Aż strach pomyśleć jak miasto nawiedzi trzęsienie ziemi ! (odpukać)

----

Ja : Jakie urocze domki, takie przytulone do siebie !!!
Andrea : Jakiego grzyba na ścianach muszą mieć Ci ludzie ...!
 
 ----
Ja : Te wąskie uliczki są cudowne. O tam, zobacz ten zaułek ! Popatrz, popatrz, na te schody !
Andrea: I musielibyśmy pomykać z zakupami, ze zgrzewkami wody pod górkę  ? A jak trzeba byłoby się przeprowadzić, meble przewozić ???
 
 
 ----
Ja :  Jejku, jak tam pięknie w dole, zobacz ogród !
Andrea : Samych dzieci, nie puściłbym przed dom !

To tylko przykłady, trochę przerysowane zresztą. Z tego co podsłuchałam (a spotkałam już sporo turystów na swojej drodze), nie tylko my prowadzimy takie dyskusje. Nad zachwytami pań, czuwają rozważni panowie. Bo jak wiadomo, między "przejazdem", a mieszkaniem dzień w dzień, jest zasadnicza różnica.

Niezmienne jest natomiast piękno tego miasteczka.
 
Doszliśmy do wniosku, że w Pitigliano jednak się nie osiedlimy :)) Będziemy tam wpadali nadal jako turyści, z dziećmi przywiązanymi sznurkiem do ręki.