czwartek, 13 listopada 2014

Toskańskie gotowanie


Następne warsztaty kulinarne za nami. Muszę powiedzieć, że z każdą edycją nabierają rumieńców. Ostatnia grupa uformowała się jeszcze na długo przed wakacjami i w takim składzie pozostała właściwie bez zmian. Zauważyłam, że kuchenny fartuszek to już nie tylko atrybut pań. Dostaję coraz więcej zapytań od panów, a i tym razem na wspólne gotowanie z żoną skusił się mąż ! 



Ustaliłyśmy z Elizą, że tematem warsztatów będą zarówno ryby, owoce morza jak i to wszystko w co obrodziła toskańska ziemia jesienią, czyli sezonowe warzywa jak dynia, cavolo nero, grzyby w tym trufle i winogrona. Kuchnia w agroturystyce stała się na chwilę miejscem gdzie spotyka się mare (morze) i terra (ziemia).

Już teraz obawiam się, że mój wpis będzie długi, ale nie chciałabym niczego pominąć. Mam nadzieję, że Was nie zanudzę, a takie sprawozdanie będzie na pewno pomocne przyszłym uczestniom.

Tradycyjnie, naszą kulinarną przygodę w Toskanii, zaczęliśmy od przepysznej kolacji w agroturystyce. Tego dnia, pogoda nas nie zawiodła i mogliśmy ucztować na tarasie. Migające w oddali światła pobliskich miasteczek i pokaz sztucznych ogni syciły nasze oczy, a niekończące się potrawy napełniały nam żołądki. Po takiej kolacji musi być też wyjątkowy deser. Dla uczetników były to jeszcze ciepłe bomboloni i vinsanto, a dla mnie... No cóż, nie będę ukrywać, że dla mnie, tą przysłowiową wisienką są pierwsze chwile z Wami. Kiedy słucham opowieści o Waszym życiu, rodzinie, pasjach i zamiłowaniu do gotowania. Czasami jednak, te warsztaty, mają Wam pomóc w znalezieniu przyjemności z gotowania. Nie ukrywajmy, mam tu na myśli głównie Panie, że od codziennego przyrządzania posiłków można popaść w rutynę, która tłamsi naszą kreatywność. Udało mi się już "wyleczyć" kilka osób.    


Tym razem program obfitował w atrakcje. Oprócz 3 dni gotowania, degustowaliśmy wino w dwóch różnych miejscach regionu, wzięliśmy udział w winobraniu, zrobiliśmy zakupy na lokalnym ryneczku i z własnej nieprzymuszonej woli odwiedzilśmy dwa urocze miasteczka w Chianti.  

Uczestnicy warsztatów. Od lewej Maciek, Ewelina, Iza, Ewa, Małgosia i Beata. Na mnie wspiera się Eliza. Jakby nie patrzył jestem jednym z filarów tego przedsięwzięcia :)


Gotowaliśmy dużo różnych smakowitych potraw. Ja sama  nareszcie zaczęłam robić notatki. Przez dwa dni wszysto pamiętam, obiecuję sobie, że natychmiast po wejściu do domu wszystko zanotuję, ale oczywiście tak się nigdy nie dzieje :)

Eliza każdego dnia przedstawiała menu, które później uczestnicy warsztatów mieli przygotowywać. Oczywiście była to baza, bo wraz z rozwojem wydarzeń i pojawianiem się dodatkowych pytań, ilość dań rosła jak na drożdżach. Kto miał już okazję być u mnie na warsztatach, wie o czym mówię. Ostatni dzień gotowania to tzw. koncert życzeń. Wy pytacie, a Eliza odpowiada i wspólnie gotujecie.


Było kolorowo, zdrowo i smacznie !  


Eliza dała prawidzwy popis podczas realizacji swoich ulubionych dań. Jak sama mówi, najbliższe jej sercu i żołądkowi są ryby i owoce morze.









A to pappa al pomodoro, wersja z jajkiem... Niebo w gębie ! Kolory nie są takie jakie były w rzeczywistości, zapewniam. To moja wina ponieważ podczas krótkiej przerwy "zabawiłam się" apartem.

 
Mój ulubiony suflet : ricotta + szpinak.
 
Tak wygląda suflet po wyjęciu z piekarnika.



Wbrew pozorom, wszystko pod kontrolą !

I tym razem zrobiliśmy od podstaw toskański przysmak czyli crostini di fegatini.


Przebojem okazały się również faszerowane kalmary czyli totani ripieni.

 

Warsztaty to nie tylko dobra zabawa, ale również konkretna praca do wykonania :) Uczestnicy jak widać nie mieli z tym problemu.

Ewa (na pierwszym planie) i Małgosia podczas obierania krewetek.

Małgosia i Iza przygotowują zioła na "zieloną" sól czy jak kto woli "sól Elizy" :)

Beata, w tutejszej kuchni czuje się już jak u siebie w domu. Były to już jej drugie warsztaty, a zapowiedziała się na przyszłoroczne :) Dla mnie to wielkie wyróżnienie, tym bardziej, że była uczestniczką różnych kursów kulinarnych. Jednym słowem z niejednego pieca chleb jadła !



Byli też Iza i Maciek : duet w życiu i duet przy fajerkach.


Maciek, w kuchni rozwinął skrzydła. Doszłyśmy do wniosku, że Iza nie potrzebuje dodatkowego sprzętu AGD. Jej mąż sieka, miesza, filetuje, sam lepi pierogi ... Nie robił notatek, no cóż, nobody is perfect :)




Inni, jak widać na załączonym obrazku, notatki robili :)





Udało nam się załapać na winobranie króla królów czyli odmiany sangiovese. Szczepu, który jest podstawą toskańskiego Chianti czy Brunello. Winnica należąca do agroturystyki jest usytuowna na samym szczycie góry. To chyba jedna z piękniej położonych winnic jakie znam. Spomiędzy rzędów winorośli było widać jak na dłoni, Pistoię. 

 

 



My akurat dobrze się bawiliśmy, ale zapewniam, że jest to naprawdę ciężka praca. Tego dnia słońce lało się z nieba strumieniami. Nawet cienia wiatru ... Dziewczyny świetnie sobie radziły ! Przy okazji, udało nam się znaleźć kilka kolców jeżozwierza. Tak, tak ! Jeśli jeszcze tego nie wiedzieliście - w Toskanii jest ich mnóstwo. 

A wieczorem, na deser, zjedliśmy typową dla tej pory roku schiacciata all'uva :


Wspomniałam, że byliśmy na degustacji wina. Tym razem nie ograniczyliśmy się do lokalnej winnicy.

Wyborem pierwszego miejsca zajęła się Elisa. Pojechaliśmy, w pobliże Pontassieve, miasteczka oddalonego od Florencji jedynie o 15 km na wschód, do królestwa Chianti Rufina. Zachwyciło nas wszystko, począwszy od pięknego położenia,  malowniczego dojazdu, a skończywszy na średniowiecznym zamku. Zamek, już w XII wieku, stał się własnością rodziny florenckich patrycjuszy - Pazzich. Pewne źródła podają, że właśnie w tym miejscu zawiązano spisek przeciwko najbardziej wówczas wpływowej we Florencji rodzinie - Medyceuszom. W dniu 26 kwietnia 1478, Pazzi dokonali zamachu stanu, mającego na celu odsunięcie od władzy Wawrzyńca Wspaniałego. Zamach jak wiadomo się nie udał, a Pazzi marnie skończyli. Medyceusze przejęli wszystkie ich dobra, między innymi ten zamek. Wprowadzając się do niego zlikwidowali każdą oznakę ich bytności, głównie dziesiątki herbów rodzinnych. Zostawili jednak jeden z nich, herb wyrzeźbiony w pietra serena, który umieszczony jest nad drzwiami prowadzącymi z dziedzińca do pomieszczeń mieszkalnych. Jak wiadomo Medyceusze znali się na sztuce oraz byli jej mecenasami i pomimo wściekłości i nienawiści do Pazzich, nie mogli pozwolić na zniszczenie dzieła wielkiego Donatella !

A to kilka migawek z naszej wyprawy. Dodam, że obecnie zamek jest własnością prywatną w związku z tym na jego terenie nie można robić zdjęć. Oprócz piwnic.








Koło fortuny :)






Ja natomiast, zabrałam grupę na degustację, również do zamku, ale już w pobliżu Greve in Chianti.  Miejsce, podobnie jak pierwsze, naznaczone historią. Zbieram się do oddzielnego wpisu na jego temat, dlatego teraz ograniczę się jedynie do pokazania kilku zdjęć.



 





    
Najpierw zostaliśmy oprowadzeni po piwnicach zamku, rzuciliśmy okiem na produkcję, a później podano nam obiad, na który składały się 4 dania, do tego 4 różne wina, vinsanto z cantuccini, caffè coretto (kawę z grappą, wódką z winogron), obłędny w smaku ocet balsamiczny oraz wędliny i sery ich produkcji.


 

Zupełnie spontanicznie, podczas naszych wspólnych wojaży, odwiedziliśmy Greve in Chianti i przeurocze miasteczko - Montefioralle. Jeśli jeszcze nie widzieliście tej toskańskiej perełki, to koniecznie musicie ją wpisać na listę must see podczas następnych wakacji. 

W Greve wstąpiliśmy na przekąskę i zakupy do rzeźnika Falorni'ego. Sklep, od 1806 roku, mieści się w podcieniach na rynku głównym.



Pamiętajcie, jeśli akurat na ladzie nie ma wystawionych wędlin czy serów do skosztowania, to koniecznie o nie poproście ! 
 
  
Wpadł mi w oko jeszcze ten sklepik.



Do Montefioralle dotarliśmy już objedzeni jak bąki. Leniwie szwendaliśmy się po jego uliczkach. Na próżno nasłuchiwaliśmy jakichkolwiek odgłosów, miasteczko pogrążyło się w poobiedniej sjeście. Całość można obejść dosłownie w kilka minut, ale przecież nie o to chodzi. 

















Ktoś jednak w sennym Montefioralle nie spał, ba, nawet pracował ! 


Do domu wróciłam oczywiście z cyprysem z drewna cyprysowego :)

Tydzień minął nadspodziewanie szybko. Na kończącej kurs kolacji, wręczyłyśmy uczestnikom dyplomy.




Uczestnicy raz jeszcze !





Następna edycja już w maju. O terminie poinformuję Was wkrótce, ale już teraz mogę Was serdecznie na nie zaprosić !