poniedziałek, 28 stycznia 2013

Konkurs na Blog Roku 2012

Drodzy Czytelnicy i Drodzy Klienci (Ci, którzy już odwiedzili ze mną Toskanię i Ci, którzy wybiorą się tu w przyszłości), zapraszam Was do oddania głosów na mojego bloga, który zgłosiłam do konkursu na Blog Roku 2012, w kategorii: Lifestyle.



Głosować można, wysyłając SMSa o treści C00278 (pierwszy znak to litera, pozostałe to cyfry, wszystko pisane bez spacji)  na numer 7122.
Koszt SMSa to 1,23 zł brutto.

Jako odpowiedź na wiadomość SMS, z systemu Organizatora odsyłany jest SMS z potwierdzeniem numeru bloga na którego oddano głos i podziękowaniem za udział w głosowaniu.
 
Można głosować tylko z numerów polskich operatorów 
(Orange, Plus, T-Mobile i Play). Z jednego numeru telefonu można oddać po jednym głosie na dany blog. 
Głosowanie trwa do 31 stycznia do godz.12.00.

Z góry serdecznie dziękuję za oddane głosy! 
 

środa, 23 stycznia 2013

Z wizytą u Barona, czyli Chianti Classico

Docierają do mnie wiadomości, że jak Polska długa i szeroka, pokryta jest śniegiem i skuta mrozem, brr...! 
Pomyślałam sobie, że skoro nie mogę (a naprawdę bardzo bym chciała) przesłać Wam trochę toskańskiego słońca, to przynajmniej, na szybką rozgrzewkę, napiszę o naszej wrześniowej wycieczce w rejon Chianti.
Mimo, że minęło kilka dni od rozpoczęcia kalendarzowej jesieni, w Toskanii nadal panowały letnie temperatury! Celem naszego wyjazdu, było dopięcie na ostatni guzik degustacji wina dla grupy turystów z Polski. Doszłam do wniosku, że najlepszym miejscem na ich pierwszą, poważną degustację będzie kolebka Chianti Classico, czyli Cantine del Castello di Brolio w Gaiole in Chianti.
Dlaczego akurat to miejsce? 
Nie będę się zagłębiać w historię zamku i jego kolejnych właścicieli, ale najważniejszego nie można pominąć.
Otóż, Castello di Brolio i winnice położone u jego stóp, to darowizna od władz Republiki Florenckiej, dla rodziny Ricasoli w 1141 roku. Zamek znajduje się na granicy terytoriów należących do dwóch wrogich niegdyś miast - Florencji i Sieny. Fortyfikacja, była świadkiem licznych wojen. Wielokrotnie zniszczona, a następnie odbudowywana, jest obecnie mieszankę stylów, od średniowiecznych fragmentów umocnień, do neogotyckich zabudowań.
To właśnie tu, baron Bettino Ricasoli (oprócz zamiłowania do enologii, był również politykiem pełniącym odpowiedzialne stanowiska min. premiera w Zjednoczonym Królestwie Włoch) po wielu latach doświadczeń w swojej winnicy sformułował “przepis” na Chianti. Z pewnymi modyfikacjami obowiązuje on do dziś. Jego sekret, polegał na połączeniu w odpowiednich proporcjach ciemnych i jasnych szczepów winogron. Chianti, według barona Ricasoli, to: od 75 do 90% ciemnych gron szczepu Sangiovese, od 5 do 15% rubinowych Canaiolo i wreszcie, od 6 do 10% białych winogron Trebbiano lub toskańskiej Malvasia. Wino Chianti (wytrawny smak i rubinowa barwa), wyprodukowane według tej receptury, ma prawo zostać opieczętowane znakiem Gallo Nero (Czarny Kogut).
 
Widok na zamek Brolio




Castello di Brolio:

Wejście główne do zamku


Można również dojść do zamku na skróty (wersja ze schodami)
 
Jak widać, jesteśmy na dobrej drodze !
Przed nami zamek w wersji mini. Pod nim spływają wody deszczowe ze wzgórza.
  








 
 

 Na terenie zamku, jest również prywatna kaplica:



Mury obronne są na tyle szerokie, że swobodnie można po nich spacerować. Oczywiście, trzeba mieć oczy wokół głowy, szczególnie jak się jest z dzikusami, takimi jak nasze. 



Jedni spacerują, a inni ...
odpoczywają.
Widoki z zamku to kwintesencja regionu Chianti. Zresztą popatrzcie sami:

U podnóża zamku, jak niegdyś rycerze, stoją równiutko rzędy winorośli


Z zamkowych murów, rozciąga się piękny widok na winnice

 
 

A teraz clou naszego wyjazdu, czyli degustacja wina. Przecież muszę wszystkiego wypróbować na sobie, nieprawdaż?
Żeby zdążyć na umówioną wizytę, na godzinę 11.00, wyjechaliśmy z Pistoi ok. 9.00. Przejazd autostradą, zajął nam nieco ponad godzinę. Na miejsce dotarliśmy jeszcze sporo przed czasem. Zaparkowaliśmy na parkingu, vis-à-vis enoteki. Po wyjściu z samochodu i rozprostowaniu kości przeprowadziliśmy szybki konkurs na najgłupszą minę:

Punktualnie o godzinie 11.00, spotkaliśmy się z Franceską, która zajęła się nami z wielkim zaangażowaniem. Opowiadała, że swój obecny wygląd cantina zawdzięcza modernizacjom, jakim zostały poddane stare piwnice. Nad nimi, mieści się enoteka, sala przeznaczona do prywatnych degustacji wina oraz pomieszczenia biurowe. Winnica może poszczycić się najnowocześniejszymi rozwiązaniami technologicznymi. Francesca, była na tyle uprzejma, że oprócz streszczenia nam historii powstania Chianti Classico, oprowadziła nas po wszystkich pomieszczeniach związanych z jego produkcją. Od A do Z, a właściwie od momentu, w którym to winogrona prosto z krzaka, trafiają w wir obróbki,
aż do momentu, kiedy zostają nalane do butelki
Andrea, w poprzedniej pracy, miał okazję odwiedzić to miejsce kilkakrotnie. Jak się później okazało, w pamięci utkwił mu pewien szczegół. Jednak przez całą drogę nie puścił pary z ust, chciał mi zrobić niespodziankę. 
Otóż, w recepcji, tuż przed wejściem do pomieszczeń biurowych, na samym środku marmurowej podłogi, znajduje się otwór zabezpieczony hartowanym szkłem, po którym można swobodnie chodzić, a przez który widać piwnicę z beczkami wina. Francesca pozwoliła nam, chociaż na chwilę, tam wejść, mimo, iż ta część nie jest przeznaczona dla turystów. Chciałam zrobić zdjęcie, ale światło w piwnicy pod nami było wyłączone i nici z efektu! Co za niefart! Zauważyłam, że Andrea był bardziej zawiedziony ode mnie.

Poniżej wnętrze enoteki. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w domu wielkoluda. Meble, przepiękne antyki, były dziwnie "przerośnięte".


 


W oko wpadły mi (dopiero po przerzuceniu zdjęć do komputera, zauważyłam, że nie byłam w tym odosobniona) kielichy a la Wańka-wstańka.


W domu, doczytałam, że te kieliszki, o muzycznie brzmiącej nazwie Swing (z ang. kołysać się), przeznaczone są wyłącznie do degustacji czerwonego wina. Nowatorski design, to nic innego, jak wynik obserwacji kiperów. Podczas degustacji, jak powszechnie wiadomo, kręci się kieliszkiem. Wtedy wino, rozlewając się po ściankach, zwiększa swoją powierzchnię parowania i to powoduje, że pachnie znacznie silniej. Podobno nie można zakręcić kieliszkiem tuż po napełnieniu winem. Musimy chwilę odczekać, a następnie, wystarczy lekko trącić Swinga, a trunek się rozkołysze!

Na zdjęciu poniżej, sala do degustacji wina "na siedząco". Zazwyczaj, ten rodzaj degustacji, połączony jest z krótką wizytą w zamku Brolio i spacerem po winnicy. Podczas degustacji (3 win) usłyszmy min. historię produkcji wina, rodzajach szczepów oraz gleb występujących na terenach posiadłości. Koszt za osobę to 25 Euro. Zajmie nam to ok. 2,5 godziny.

 

Pojemniki z próbkami gleby, na której rosną poszczególne szczepy winogron
(w sali przeznaczonej do prywatnych degustacji)
W sklepie, "na stojąco", można skosztować wszystkich gatunków win, grappy (wódka z winogron) czy vinsanto (słodkie wino deserowe), jakie produkuje cantina. Degustacja 3 trunków, to koszt 5 Euro od osoby. Z tym, że jeśli kupimy chociażby jedną butelkę (dowolnego alkoholu) to nie doliczą nam do rachunku wcześniejszej degustacji.


Raj na ziemi, czyli wino, wino i jeszcze raz wino...



Chyba można nazwać to halą przemysłową?

 
Francesca w swoim żywiole!
Powiem szczerze, że byłam trochę zawiedziona wszechobecnym aluminium, plastikiem i światłem jarzeniówek. 

Na koniec przyszło miłe zaskoczenie:


Jedno z moich piękniejszych wspomnień tego dnia, nosi nazwę  

CASTELLO DI BROLIO 
VINSANTO
VINSANTO DEL CHIANTI CLASSICO DOC 2005

i wygląda tak:


Wspomnienia mają to do siebie, że powracają...
Moje pewnie szybko, do mnie nie powróci. Za butelkę o pojemności 0,5 l, trzeba zapłacić 22 Euro... (skosztowałam tej ambrozji tylko na miejscu). To się nazywa miłość od pierwszego spróbowania.

Ważne informacje:

Wizyta w ogrodach, kaplicy i spacer po murach Castello di Brolio to koszt 5 Euro za osobę.
Za dopłatą 3 Euro można zwiedzić zamek  - są to wybrane pomieszczenia z uwagi na to, że nadal mieszkają w nim potomkowie barona Bettino Rocasoli. 

 
W styczniu i lutym zamek jest zamknięty dla zwiedzających. W pozostałych miesiącach otwarty od wtorku do niedzieli, w  godzinach od 10.00 do 19.00 (kasa zamykana jest o 18.00).


Więcej informacji na stronie internetowej Ricasoli







piątek, 18 stycznia 2013

Im wyżej wejdziesz, tym więcej będziesz widział!

Od jakiegoś czasu, zauważyliśmy u naszej młodszej córki, Ani, szczególną sympatię do dzwonnic, kościołów, czy chociażby przydrożnych kapliczek.

Nie ma najmniejszych szans, żeby nie wejść do świątyni, obok której właśnie przechodzimy. Wewnątrz, zachowuje się jak należy. Ba! Nawet znak krzyża, na wszelki wypadek, wykonuje najpierw prawą, a później lewą ręką. Czasami, po cichutku (bo wie, że ja na to nie pozwalam) przemknie po domu w różańcu na szyi. 


No dobrze, ale do czego zmierzam? 


Otóż powyższe zamiłowanie Ani do dzwonnic oraz bicia dzwonów, zaowocowało niecodzienną wizytą naszej rodziny na dzwonnicy kościelnej. Dodam, że nie każdy może tam wejść, tym bardziej czujemy się wyróżnieni i bardzo za to dziękujemy! Zdradzę sekret, że na dzwonnicę prowadzi wejście ze spiżarki pełnej pysznych przetworów! 
Domyślacie się o jaki kościół chodzi?


Sama nie wiem, czego ja się spodziewałam po tej dzwonnicy!

Windy? Ruchomych schodów? Zwykłe schody to minimum minimorum! Rzeczywistość była jednak brutalna. Przede mną stała metalowa drabinka, szerokości ok. 30 cm, oparta, najnormalniej w świecie, o ścianę.

Wejście na dzwonnicę podzielone jest na dwa etapy. Jedno bardziej strome od drugiego, przynajmniej dla mnie.

Zosia już się wspina jak górska kozica, Andrea z Anią na ręku, wchodzi jak zawodowy strażak, a ja w panice. W połowie drogi zastanawiam się, czy wchodzić czy schodzić?! Wejść lepiej, gorzej zejść... No, ale skoro oni wszyscy już tam są, Zosia mniejsza i dała radę, to ja też!

Weszłam na miękkich nogach. Bałam się (nie bójmy się użyć tego słowa) za dzieci i za siebie. Nie puściłam Zosi ręki, zanim sto razy się nie upewniłam, że trzyma ją już ktoś inny! Oszczędzę Wam dalszych opisów. Jedno jest pewne, było warto! Nie tylko ze względu na piękne widoki, ale głównie, po to, żeby zobaczyć uśmiech na twarzy Ani, gdy już mogła dotknąć rączką dzwonu oraz usłyszeć śmiech Zosi na samą myśl o tym, jak ja zejdę!


Wkleję kilka zdjęć z tej niesamowitej wyprawy:

















Teraz kilka zdjęć Ani i Andrei jak schodzą:




Moje zjeście i wejście nie zostało uwiecznione na zdjęciach, wielki ukłon w stronę pani fotograf, bo tego dnia jak nigdy, wystroiłam się w sukienkę!

Miałam aparat, ale, sparaliżowana, nie byłam w stanie zrobić konkretnego zdjęcia. To wszystko, na co mnie było stać:



 (...) i żeby mojej mamie noga się nie poślizgnęła, jak będzie schodz po drabienie...




Dziś już bez entuzjazmu patrzę w stronę drzwi prowadzących na dzwonnicę. No, chyba tylko wtedy, kiedy mam ochotę na kiszonego ogórka, prosto ze słoika!

Czy już wiecie, gdzie byliśmy? Kim była tajemnicza pani fotograf? 
Mała podpowiedź:

 
Tym osobistym akcentem rozpoczynam cykl o toskańskich wieżach, na które warto wejść!

To be continued...