poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Enklawa spokoju

Pomimo panujących upałów, niespotykanych od 2003 roku, wybraliśmy się na wycieczkę w rejon Chianti. Powodów naszego wyjazdu było kilka min. obejrzenie polecanej nam agroturystyki i wyrwanie się z czterech ścian w których spędzamy kolejne tygodnie chroniąc się przed upałami. Zamykając okiennice, włączając przenośny klimatyzator (tu, popularnie nazywany "pingwinem") czy wentylator byłam przekonana, że moje Dziewczyny dzięki tym zabiegom znoszą lepiej upały. Chciałam je uchronić przed spiekotą na zewnątrz. Po sobocie mam jednak wrażenie, że wszystkie te zabiegi ochronne były dla mnie (!) bo ani Sofia ani tym bardziej Ania nie męczą się upałami. Biegają, skaczą, wdrapują się bez oznak znużenia czy gorąca. Uff! To zupełnie inaczej niż ze mną. Za każdym razem dopadałam samochodu z klimatyzacją jak spragniony oazy na pustyni.
O Chianti, jak wiadomo, można pisać książki bo jest to miejsca wyjątkowe. Kto raz już tu trafił będzie na pewno wpadał częściej i po więcej i na dłużej.

Pejzaż zdaje się być monotonny... ale chyba właśnie na tym polega jego urok.



W Chianti soczysta zieleń winnic tworzy kontrast dla szarozielonych gajów oliwnych i złotych połaci rżyska.

Jak już wcześniej napisałam odwiedziliśmy agroturystykę położoną w pobliżu miejscowości San Polo in Chianti (wschodnie Chianti). Posiadłość położona jest na jednym ze wzgórz. 

Widok z bramy wjazdowej.

Agroturystyka z lotu ptaka

 Pozostaje w nieznacznej odległości od najbliższych zabudowań (do miasteczka jakiś 1 km). Widoki są przepiękne! Gdy niebo jest przejrzyste i nie unosi się w powietrzu mgiełka gorąca, widać nawet kopułę Duomo i dzwonnicę Giotta we Florencji. Czas zatrzymał się tu w miejscu. Błogi spokój i cisza ... Do tego stopnia, że nawet wrzaski dzieciaków dochodzące z basenu nie były w stanie jej zakłócić! Właściciele kilkanaście lat temu zakupili winnicę i drzewka oliwne razem z ruinami domostw. Na początku nie mogli sobie pozwolić na remont, więc transformacja z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia trwała latami. Dziś, kompleks oferuje 5, całkowicie niezależnych od siebie apartamentów (znajdujących się w trzech budynkach) do których prowadzą drogi wyłożone kamyczkami. Wiejskie budynki, obłożone na zewnątrz surowym polnym kamieniem, zostały odnowione i wyposażone we wszystkie udogodnienia. Urządzone ze smakiem i prostotą typową dla toskańskiej wsi (min. drewniane belki stropowe, terakota na podłodze, drewniane okiennice). Na próżno szukać tu dwóch identycznych przedmiotów. Zdążyłam się już zorientować podczas swoich site inspection, że właścicielki często oddają swoje posagowe antyczne szafy czy łóżka z domu na urządzenie wnętrz w agroturystykach, ku uciesze oka Turystów! W tym wypadku nie było inaczej, Rosella, stwierdziła, że przez lata opatrzyły się jej kasztanowe serwantki, dębowe komody i stoły (?!). Jedno z łóżek, które bez wątpienia jest ozdobą sypialni w najładniejszym, moim zdaniem apartamencie, znalazła na śmietniku... Przeleżało jeszcze lata u nich w piwnicy aby odrodzić się na nowo właśnie w tym miejscu. I jak tu nie mówić o przeznaczeniu? No i o szczęściu, którego ewidentnie mi bark, przynajmniej jeśli chodzi o znajdowanie takich okazów na śmietnikach.
 
Na zewnątrz, na naturalnym, niezwykle panoramicznym tarasie położony jest basen (5 x 11 i 1,5 m głębokości). Jego błękitna woda zachęca nie tylko do kąpieli, ale również do leżakowania i rozmyślań o “wszystkim i o niczym” jak mówi moja Mama.


Basen z

widokiem na dolinę rzeki Arno.


Oprócz tego Goście mają do swojej dyspozycji skrawek naturalnego lasku (oświetlonego nocą) gdzie można sobie pospacerować lub przysiąść i poczytać książkę na jednej z ławeczek.
"Strefa ciszy"
Rodziny z dziećmi na pewno ucieszy małe boisko do gry w piłkę nożną, siatkówkę i koszykówkę.
Apartamenty różnią się wielkością. Największym “wzięciem” cieszy sie największy apartament (146 mq) na pierwszym piętrze w którym pomieścić się może 11 osób. Ma bardzo przestronny salon z kominkiem i kuchnią (kuchnia jest w pełni wyposażona: kuchnia gazowa z piekarnikiem, lodówka i zmywarka), 5 sypialni, 2 łazienki (z prysznicami) i jedna łazienka z wanną. Oprócz tego telefon, TV satelitarna, pralka, ogrzewanie, ogródek z murowanym grillem.
Wejście do aparatmentu opisywanego powyżej z prywatnym "ogródkiem"
Kuchnia
Salon z jadalnią i kominkiem
Taka jest mniej więcej charakterystyka wszystkich apartamentów. Pupilkiem Gospodarzy jeśli chodzi o apartamenty, jest położony na dwóch poziomach i najbardziej malowniczo, apartament noszący imię wnuka (wszystkie zresztą nazwane zostały imionami synów i wnuków).
Wejście z poziomu basenu do salonu z kuchnią
Widok z małego tarasu na Florencję!

"Śmieciowe" łóżko!
Wejście do apartamentu z poziomu wjazdu na posesję
Właścicielka chwaliła sobie polskich Turystów. Ich kulturę, dobre wychowanie, znajomość historii i sztuki. Zamiłowanie do Toskanii i jej piękna. Podobno Holendrzy, Niemcy czy Francuzi wolą wygrzewać się nad basenem, a my Polacy, już o świcie wyruszmy, aby zwiedzać, degustować i podziwiać. Wracamy późnym wieczorem i wtedy korzystamy z dobrodziejstwa basenu...  W takich momentach jak ten rozpiera mnie duma !
Ania i Sofia miały też swoje 5 minut!!! Jak tylko zobaczyły basen pełen dzieciaków zwariowały. Ance nie da rady przetłumaczyć, że nie dziś, że pójdziemy jutro, że nie mamy kostiumów...itd. Gospodarze zaproponowali nam kąpiel, ale jak...? Zosia radzi już sobie sama (żałowała, że nie ma ze sobą maski). Gorzej było z Anią. Jednym na nią sposobem okazała się metoda “maczana”. Andrea tuż nad brzegiem basenu przyklęknął i trzymał ją pod pachy od czasu do czasu maczając w wodzie. Nie będę pisała jaka była jej reakcja na koniec naszej wizyty... Tego dnia toskańska cisza została zmącona...
Namaczanie i

chwila odpoczynku.
Teraz kilka rzutów obiektywem i tu i tam:





Aha, zapomniałabym zatrzymaliśmy się na obiad w pierwszej lepszej osteria wjeżdżając do Polo in Chianti . Oczywiście był to strzał w 10! Jedzenie a przede wszystkim WINO - pyszne! Były i prawdziwki i sos z kaczki i mięso z rusztu i limoncello. Przy płaceniu Andrea rozgadał się z szefem kuchni. Okazało się, że mają wspólnego znajomego, wybitnego pizzaiolo z regionu Marche, nota bene Maestro (jak się sami określają) Andrei z kursu przyrządzania pizzy (kurs zafundowała Andrei firma w której pracuje). Ten fakt utwierdził Andreę w przekonaniu, że za dobrym pizzaiolo ciągnie się fama po całym kraju.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Kąpać się czy się nie kąpać, oto jest pytanie

Kilka dni temu byliśmy nad morzem. Nie była to jak zwykle Marina di Vecchiano, ale spiaggie bianche czyli białe plaże znajdujące się w okolicach Rosignano (powiat Livorno). Skąd moje wątpliwości odnośnie kąpieli? Otóż nie są to zwykłe plaże. Krajobraz, który wyłania się zza wydm jest powalający! Mamy wrażenie, że jesteśmy na Karaibach. Począwszy od brzegu gdzie jest bialutki piasek, kolor niebieski przybiera odcienie błękitu i lazuru (w okularach przeciwsłonecznych widziałam również turkus). Woda jest płytka przez jakieś 80 m w głąb. Piasek jest bardzo zbity, drobniutki i trochę wilgotny. Co ważne, ale i dziwne zarazem nie parzy w stopy! Babki i zamki z piasku lepi się świetnie! Dno morza jest piaszczyste. Nie znajdziecie tu ani pływających alg, ani muszelek, ani malutkich rybek. No i tu już się pewnie główkujecie!
Aby wyjaśnić zagadkę musimy się przenieść w lata 20 XX wieku. Wtedy to, niejaki Ernest Solvay, bogaty belgijski przemysłowiec wykupił tereny znajdujące się w pobliżu morza, w miejscowości Rosignano pod budowę wielkiej fabryki produkującej sodę oczyszczoną i jej pochodne (min. chlor, węglan sodu, chlorek wapnia, woda utleniona, ...itd). Budowa fabryki wiązała się z nowymi miejscami pracy co pociągało za sobą znaczną rozbudowę tego małego wówczas nadmorskiego miasteczka. Domy i bloki powstawały w zaskakująco szybkim tempie do tego stopnia, że w roku 1917 na posiedzeniu rady miasta Rosignano Marittimo, uchwalono, że nowopowstałe tereny będą nosiły nazwę Rosignano Solvay. Do dziś w architekturze funkcjonuje określenie “styl Solvay”, który odnosi się głównie do struktury miasta. Chodzi bowiem o wybudowane wówczas w pobliżu istniejącego już miasta,  miasteczko dla techników, inżynierów i budowniczych belgijskich. W skrócie można powiedzieć, że to wielki zielony ogród poprzecinany szerokimi, zadrzewionymi alejami przy których wznoszą się piękne wille.
Od lat wraz ze zbliżającym się okresem wakacyjnym narastają polemiki w lokalnej stacji telewizyjnej jak i na łamach gazet czy można czy nie można się kąpać w morzu w Rosignano? Oczywiście wszyscy się kąpią, nie tuż przy kanale odprowadzającym ścieki z fabryki, ale kilkaset metrów dalej już tak. Do tego stopnia, że przy brzegu nie można wcisnąć nawet parasola. Najwięcej jest turystów z Holandii, Niemiec i Francji. Nie brakuje jednak tubylców. Plażująca obok nas rodzina z Rosignano twierdziła, że przychodzą tu regularnie od 15 lat. Nigdy nikt się na nic nie skarżył. Jak twierdzi burmistrz miasta posiada niezbędne zaświadczenia z sanepidu, że woda nie jest skażona. Co więcej lokalne biura turystyczne, hotele i agtoturystyki swoją reklamę opierają głównie na spiaggie bianche i jak widać na brak turystów nie narzekają.
Ja chciałam się tym doświadczeniem z Wami podzielić. Nam się bardzo podoba. Dziewczyny brodziły po wodzie, nurkowały, lepiły babki i nie musiały chodzić w klapkach bo piasek parzy w nogi. Jak zawsze należy kierować się zdrowym rozsądkiem, ale moim zdaniem raz na rok można zaszaleć, ale decyzja należy do Was.




Poniżej moje ulubione zdjęcie: mozzarella i nutella :)



Nie brakowało obnośnych sprzedawców "wszystkiego". Na plaży można zrobić sobie masaż, tatuaż, setki warkoczyków, kupić okulary, buty, torby, ubrania i jedzenie. Jednym słowem skoro jesteś na plaży i nie możesz być jednocześnie w sklepie to sklep przyjdzie do Ciebie. Wszyscy wiemy, że na wakacjach nas ponosi i pozwalamy sobie na więcej... Inni o tym też wiedzą i handel kwitnie.

 No i wszystko byłoby pięknie gdyby nie majacząca w oddali spuścizna po Solvayu... (od miejsca w którym byliśmy  oddalona jest o ok. 4 km)
http://meteolive.leonardo.it
Wieczorem, po obowiązkowym prysznicu (w pobliżu plaży i parkingu nie ma) i zmyciu z siebie ton białego pyłu, który wdziera się dosłownie wszędzie... Andrea zabrał się za przygotowywanie kolacji. Oczywiście nie mogło zabraknąć spaghetti con le vongole. Jest to jego popisowe danie i ja nawet nie zbliżam się wtedy do kuchni. Jak już będzie wszystko gotowe to zostaniemy zaproszone do stołu. Teraz już nawet 2 letnia Ania umie sama (bez łyżki! tego prawdziwi Włosi nie robią) nakręcać makaron na widelec. W pewnym momencie (moje Dziewczyny mają "lekkość" w zmienianiu smaków) z jednego końca stołu, bez zbędnych uprzejmości, dało się słyszeć: mortadella, mortadella! Znaczy to mniej więcej tyle co nie będę już jadła tego co mam przed sobą! Mortadella została podana. Ania zajęła się znowu jedzeniem i wtedy dopiero dotarły do mnie słowa wyrecytowane przez Andreę:

caramella, mortadella, mandolino, mandarino

Uświadomiłam sobie co tak naprawdę właściwie powiedział i uśmiałam się do łez! Nie jest to bowiem zwykła wyliczanka. Jest to telegram jaki pewna Pani wysłała do Melli, swojej znajomej po śmierci Delli (ich wspólnej znajomej). Napisała również, że ona do Melli wysyła Lino, a sama czeka na Rino, którego ma przysłać Mella. Po włosku "właściwie" rozpisane wygląda to w taki sposób:
Cara Mella,
morta Della.
Mando Lino.
Manda Rino.
Dla tych z Was, którzy nie znają włoskiego wyjaśniam, kilka słów: caramella - cukierek, mortadella - mortadela, mandolino - mandolina, mandarino - mandarynka, cara - ukochana, droga osoba, morta - zmarła, mando - wysyłam, manda - wyślij. Reszta słów to po prostu imiona (dwa wymyślone na potrzeby wierszyka) a dwa istniejące naprawdę: Rino i Lino. W gruncie rzeczy zlepek głupot, ale uśmiałyśmy się po pachy!

czwartek, 16 sierpnia 2012

Niewdzięczny kocur z Pienzy

 
Wczoraj rano na Piazza del Duomo w Pistoi spotkałam się z bardzo sympatyczną Rodziną z Poznania.
Asia, Piotr i czteroletnia Zuzia to zapaleni Turyści! Gdzie ich nie było od ubiegłej soboty! Jak się okazało tego samego dnia byliśmy w Sienie. Szkoda, że się nie spotkaliśmy bo naprawdę bardzo miło nam się rozmawiało. Dziennie robią wiele kilometrów. Ulokowałąm ich u Super Mario, sąsiada Leonardo (o tym w poprzednim poście).  Apartament okazał się strzałem w dziesiątkę. Potwierdziło się również, że “moje” okolice to świetna baza wypadowa. Odbyła się również wymiana handlowa: polskie kabanosy na bilety do Galerii Uffizi!
We wtorek wybrali się do Pienzy. Zachwytom nie było końca. Aparat fotograficzny właściwie wrzał! Modelem był również miejscowy dachowiec, który właśnie uciął sobie poobiednią drzemkę przed drzwiami wejściowymi do jednego z domów. Zuzia chciała pogłaskać kota a ten odwrócił się i ugryzł ją (ma dwie dziurki po zębach) na zgięciu łokciowym. W obawie przed infekcją i ewentualnymi chorobami, udali się na pogotowie do Montepulciano. Po bardzo bardzo długim oczekiwaniu Zuzia została opatrzona. Płacz i ból minęły. Przez dwa dni nie może się kąpać ani w basenie ani w morzu, ale przecież nie tylko o to chodzi w wakacje, nieprawdaż?
A tak swoją drogą to co tego kota ugryzło, że ugryzł Zuzię?
Chciałam dołączyć jakieś zdjęcie kota, ale ja nie lubię tych zwierząt i tym bardziej ich nie fotografuję. Chociaż powiem szczerze, że podobają mi się niektóre zdjęcia kotów na tle Toskanii (tylko i wyłącznie!). Jedyne jakie znalazłam w rodzinnym archiwum, pokazuje mój stosunek do nich. Jak widać u mnie koty schodzą na drugi plan...
 
Bezimienny kot z Vinci
 

czwartek, 2 sierpnia 2012

Po sąsiedzku z Leonardo da Vinci

Agriturismi, które czekają w kolejce do opisania mam wrażenie, że się mnożą! Zaczynam sobie powoli zdawać sprawę, że w okolicy zostało już tylko kilka miejsc których nie odwiedziłam. Zresztą teraz Właściciele sami do mnie dzwonią i piszą z prośbą o spotkanie! Bardzo się cieszę z takiego obrotu sprawy! Rozeszła się fama po Pistoi, że działam bardzo skutecznie i chcą ze mną współpracować. Na najbliższą sobotę mam już zaplanowane jedno spotkanie, a w przyszłym tygodniu dwa!

Dziś chciałam opisać agriturismo, które obejrzałam jako pierwsze. Działo się to właściwie następnego dnia po podjęciu przeze mnie decyzji o prowadzeniu własnej działalności. Być może właśnie dlatego darzę to miejsce szczególną sympatią. Agriturismo poleciła mi Małgosia.  Położone jest tuż przy starej drodze prowadzącej z Pistoi do Vinci.


Z okien większości apartamentów, które mieszczą się w starej, kamiennej toskańskiej willi,  rozciąga się przepiękny widok na dolinę rzeki Arno i okolice. Podobno w bezchmurne dni widać nawet...morze. Na zachód w linii prostej jest Livorno. Posiadłość jest w całości ogrodzona i porośnięta wiekowymi drzewkami oliwnymi i owocowymi. Pełno tu uroczych zakątków...    

ławeczka dla zakochanych


czy kamienne schodki
  
Właściciel jest znanym w okolicy producentem wina i oliwy z oliwek. Mario, własciciel jest bardzo dumny ze swojej piwniczki z winem, którą zapełniał jeszcze jego dziadek i ojciec. Dlatego z dumą zaprasza swoich Gości na ich degustację!
Apartamenty wyremontowane zostały z zachowaniem stylu toskańskiego (na podłodze charakterystyczna terakota, łuki nad drzwiami i oknami z kamienia lub cegły, drewniane okiennice) chociaż umeblowanie to nie jest już styl stricte toskański. Z tym, że pomieszczenia są bardzo przytulne i czyste. Każdy z 8 apartamentów ma w pełni wyposażoną kuchnię i łazienkę.



Niektóre z apartamentów mają taras z widokiem na basen, albo malutki ogródek, którym nikt nie pogardzi w 40 stopniowy upał... W tych pomieszczeniach klimatyzacja jest zbędna!



Stąd jest już blisko do  miasteczka narodzin Leonarda da Vinci - Vinci (9 km).

Znajduje się tam Museo Leonardiano mieszczące się w Palazzina Uzielli i Castello dei Conti Guidi, odrestaurowanej twierdzy pochodzącej z XI w.. Muzeum koncentruje się na działalności Leonarda da Vinci jako wynalazcy, budowniczego, inżyniera; prezentuje modele wykonane przez współczesnych rzemieślników według projektów Leonarda, a także jego rysunki, notatki i szkice. 

Obok Muzeum Leonarda, w Vinci, działa też Biblioteca Leonardiana - centrum dokumentacji i główny we Włoszech, ośrodek badawczy poświęcony twórczości Leonarda da Vinci.

Biblioteca Leonardiana
Będąc w Vinci warto jeszcze odwiedzić miejsce chrztu Leonarda - stojący tuż obok muzeum, pochodzący z XIII w., a później przebudowany kościół Santa Croce.


Na farmie w Anchiano, ok. 3 km od centrum Vinci znajduje się dom, w którym 15 kwietnia 1452 roku urodził się Leonardo da Vinci. We wnętrzu można zobaczyć kilka reprodukcji rysunków Leonarda.


Orientacyjnie odległości od agriturismo: Pistoia 15 km, Florencja 45 km, Lukka 55, Piza 75 km, Cortona 165 km.


Zapewniam, że będziecie czuli tu Państwo toskański klimat!